Urodziłem się w 1983 r. jako dziecko rodziców wielojęzycznych, z których jedno było filologiem, a drugie — artystą. Od dzieciństwa interesowałem się językami obcymi (m.in. niemieckim, którego dziś już nie pamiętam), językiem polskim, historią i, stopniowo, prawem. W młodości ukończyłem „profil klasyczny” w XI Liceum Ogólnokształcącym im. Mikołaja Reja w Warszawie, którego cechą charakterystyczną była nauka czterech języków obcych, w tym dwóch martwych (angielski, francuski, łacina, greka), wraz z autorskim programem literatury, historii i paru innych przedmiotów. Po trudnym wyborze między archeologią a prawem wybrałem prawo. Półtora roku po ukończeniu studiów, pozostając na studiach doktoranckich z prawoznawstwa (które ukończyłem bez złożenia pracy i uzyskania stopnia), zmieniłem zawód i z prawnika stałem się tłumaczem. Tak zostało do dzisiaj. To już niespełna szesnaście lat.
W ciągu kilkunastu lat (od 2009 r.) przetłumaczyłem tysiące stron tekstów dotyczących prawie wszystkich możliwych dziedzin prawa (również dotyczących egzotycznych i historycznych systemów prawnych; teorii i filozofii prawa), obszarów, aspektów i etapów działalności gospodarczej, jak również tekstów naukowych, czasami religijnych, marketingowych i innego rodzaju. Nie tak rzadko tłumaczyłem teksty z prawem w ogóle niezwiązane, ceniąc bycie tłumaczem w pełnym sensie tego słowa. Podstawą jest jednak zawsze ta mocna specjalizacja prawnicza, prawdopodobnie jedna z najmocniejszych w polskiej branży tłumaczeniowej.
Gdybym nie był tłumaczem, prawdopodobnie byłbym właśnie prawnikiem, choć to też trudno jest powiedzieć. Myślę, że taki powrót, o którym myśl wciąż mnie pociąga (kiedyś był planem życiowym) — właściwie przejście na równoczesne uprawianie dwóch zawodów — byłby jednak rzeczą trudną, podobnie jak w przypadku pewnego oficera z amerykańskiego serialu, który ze służb prawnych pragnął wrócić do latania na myśliwcach. Po spędzeniu kilkunastu lat poza pierwszym zawodem to już nie jest to samo, nawet jeżeli wciąż teoretycznie dysponuje się pewnymi ponadprzeciętnymi umiejętnościami (byłem dobry w pisaniu pism procesowych i opinii prawnych, niezbyt lubiąc aspekty bardziej „obsługowe”).
W przeszłości zajmowałem się również nauczaniem języków obcych, programowaniem komputerowym i czymś na kształt dziennikarstwa (w tematyce gier komputerowych). Wszystko to wpływa na moje spojrzenie na życie i na pracę, a wraz z nią — na teksty.
Jednym z takich momentów, które bardzo wpłynęły na to spojrzenie, był kolejny już kurs mediacji i negocjacji, na którym każda ze stron otrzymała dość szczegółowe informacje kontekstowe, do których — i ich potencjalnego znaczenia — można było dotrzeć, gdy odpowiednio wnikliwie się poszukało. W dużym skrócie: dało się pogodzić wilka i owcę, zaspokoić jednocześnie dwie firmy farmaceutyczne potrzebujące 2000 rzadkich owoców (których akurat było u hodowcy właśnie tyle) — wystarczyło ustalić, że jednej potrzebne są skóry, drugiej miąższ. Podobnie jest z pytaniem o to, czy tłumaczenie ma być piękne, czy wierne. Może być jedne i drugie, tylko kwestia włożonego czasu i wysiłku, a także umiejętności tłumacza. Wszystkie te elementy staram się wnosić w dużych ilościach, choć część osób i instytucji zamawiających tłumaczenia nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, ile one znaczą.
Do moich specyficznych cech należy osobowość o silnie analitycznym, strategicznym zabarwieniu, ze sporym też naciskiem na sprawy „prawopółkulowe”, na wartości i zasady. To jest umysł, który chłonie wiedzę, lubi się uczyć, analizować, patrzeć wszechstronnie na zagadnienia, docierając jednocześnie do istoty. Trochę systemowo (jak to umysł prawniczy), trochę modelowo, trochę kontekstowo. Nie jestem absolutnym perfekcjonistą, jednak w porównaniu z „kimś normalnym” poziom perfekcjonizmu mam bardzo podniesiony. Nie na tyle jednak, aby z tego powodu obsuwać terminy. Tu — dyscyplina. Ostro optymalizuję (stąd wysoka jakość tłumaczeń), jednak umiem wyznaczyć sobie ramy i wiedzieć, kiedy przestać (stąd życiowe terminy). Jestem też zadaniowcem, zwłaszcza jeśli złapię poczucie misji i zainteresuję się intelektualnie. W Gallupie moja pierwsza dziesiątka to: 1. Input, 2. Achiever, 3. Ideation, 4. Intellection, 5. Learner, 6. Strategic, 7. Belief, 8. Maximizer, 9. Connectedness, 10. Competitive. Według siostrzanego testu Builder Profile dla menedżerów i właścicieli startupów, mam profil eksperta, bazujący na wiedzy, samodzielności (faktycznie jestem typem samotnego wilka — specjalisty od projektów solowych), charyzmie i relacjach. I to się sprawdza. Prawdopodobnie jestem osobą „wysoko wrażliwą”, z kilkoma cechami osoby neuroatypowej (gdzieś na spektrum). To drugie nie jest wśród tłumaczy specjalistycznych rzadkością.
Poza pracą lubię podróżować. Przede wszystkim mam tu na myśli zagranicę (Włochy, Francja, Grecja, Chorwacja, Turcja, Maroko, Izrael, Jordania…), ostatnio jednak coraz bardziej myślę o tym, aby docenić — lepiej poznać — również naszą Polskę, której przyroda jest niesamowita. „Cudze chwalicie, swego nie znacie”. Lubię dobrą kawę i ośmielam się stwierdzić, że parzę całkiem niezłą (zawsze z innych ziaren, nigdy nie zamawiam tych samych ponownie), co można sprawdzić, odwiedzając mnie kiedyś. Poza wymienionymi już obszarami (głównie historia, zwłaszcza antyku i średniowiecza, choć nie tylko, jak również nie tylko Europy i Śródziemnomorza), interesuję się również w jakimś zakresie psychologią, jednak nie przypisujmy temu ostatniemu nadmiernego znaczenia z uwagi na brak wiedzy stricte fachowej.
Ograniczone przez ostatnie lata życie poza pracą staram się ostatnio jakoś odbudować, ucząc się od nowa dbać o work-and-life balance. Paradoksalnie jednak, aby to osiągnąć i utrzymać, muszę zatroszczyć się o uporządkowanie pracy. Dlatego potrzebuję klientów. Dobrych klientów. Ceniących pracę wysoko wykwalifikowanego — i ciężko, z oddaniem pracującego — specjalisty, wyrażających satysfakcję z niej, gotowych uznać wartość, jaką ona wnosi, i odpowiednio ją do tego wynagradzać finansowo, umożliwiając w ten sposób odpowiedni organiczny i zrównoważony rozwój również własnej działalności tłumacza, co nie jest możliwe w relacjach nastawionych na negocjowanie jak najniższych cen tłumaczeń, a co jest niezbędne dla utrzymania wysokiej jakości świadczonych usług, nie mówiąc już o jej stałym podnoszeniu (i tu mamy odpowiedź na pytanie, dlaczego tak wielu prawników, tak wiele firm, instytucji i urzędów ma słabe tłumaczenia, przez co podcina swój rozwój i blokuje swój potencjał).